Dziś: 6.5.2024
GŁÓWNA WYPRAWY OPIS GALERIA 


:)...
---------------

  Na Bornholm wybraliśmy się, by spędzić naszą podróż poślubną;) Był wrzesień i zamierzaliśmy z plecakiem i namiotem przedreptać wyspę dookoła. Nigdy nie twierdziliśmy, że jesteśmy typową parą;) Ze względów komunikacyjnych ruszyliśmy z Katowic pociągiem, by przez Wawę dostać się o północy do Kołobrzegu. Spędziliśmy uroczy poranek na dworcu- czytając książki i wysłuchując historii życia spragnionego kontaktu człowieka. Chwile grozy przeżyliśmy, gdy ok 5 rano zjawiliśmy się na przystani (prom odchodził o 7) i odkryli, że nasz rejs został wykreślony! Jak na szpilkach przesiedzieliśmy godzinę do otwarcia kas, wymyślając alternatywne plany uwzględniające nasz ekwipunek, by o 6 dowiedzieć się, że wykreślenie nastąpiło z powodu braku wolnych miejsc. Szczęściem- bilety mieliśmy zarezerwowane. I tak o 7 wypłynęliśmy katamaranem. Falowało dość solidnie, łajba bujała się niezgorzej i ponad połowa pasażerów nabrała koloru trawy. O 12 zawinęliśmy do Nexo. Większość prawie ucałowała stały ląd;) My wdzialiśmy plecaki i ruszyli! Tuż za Nexo w niewielkiej rogeri (wędzarni) nabyliśmy nasze pierwsze jedzonko - ryby. Pogoda nie bardzo sprzyjała wędrówkom- było pochmurno i chłodnawo. Za to kolor Bałtyku i jego rozbijające się o nabrzeże fale wyglądały nieźle. Szliśmy nabrzeżem, tu i ówdzie przedzierając się przez lasy. W Arsdale zwiedziliśmy działający nadal wiatrak. Dalej- już w deszczu- dotarliśmy do Sveneke, gdzie wybrawszy kemping (jak się później okazało- jeden z niewielu jeszcze działających na wyspie- było po sezonie!) zagościliśmy w namiocie. Oczywiście po dokonaniu niezbędnych formalności- czyli wyrobieniu (płatnym!) karty kempingowej, która jest obowiązkowa w całej Danii. Trasa tego dnia nie była długa- ok10km, ale wrażeń całościowo było dużo!

  Rano odnaleźliśmy wędzarnię celem nabycia śniadania - dla odmiany - ryby. Dość szybko opanowaliśmy podstawowe słowa- szczególnie tilbud(wyprzedaż;). Spakowani byliśmy ok 11. Trasa znowu brzegiem morza -nadal rozhuśtanego, w kolorze granatu. W Listed wyszło słońce i umilało nam czas aż do Randklowe, gdzie maszerowaliśmy wysokimi klifowymi zboczami, natrafiając na resztki starych ufortyfikowań wyspy. Osiągnąwszy Saltune odbiliśmy wgłąb lądu celem dotarcia do Osterlars i zwiedzenia największego na wyspie kościoła- rotundy. Fakt, wybraliśmy trochę krętą i okrężną drogę, ale dotarliśmy! W ogóle nasze błądzenie po wyspie związane było z bardzo niedokładną mapą i radosną pewnością, że przecież wyspa nie jest duża, więc damy radę;) Dać- daliśmy.. tylko czasem solidnie nadkładaliśmy drogi. Dotarłszy do Osterlars spędziliśmy trochę czasu przyglądając się nietypowej zabudowie sakralnej, dość niesamowitej, okrągłej bieli na tle błękitnego (miejscami) nieba. W planie było dotrzeć do Gudhjem, ale minąwszy park rozrywki Medieval Center trafiliśmy na tanie pole namiotowe i w ramach oszczędności postanowili zostać. Rozbiliśmy się na sporej polance za domem. Zielonej, że aż w oczy szczypało! Trasa tego dnia to ok20km, więc po lodowatej kąpieli pod kranikiem i krótkiej rozmowie przy ognisku z bazującymi z nami Niemcami poszliśmy spać.

  Czego nie zrobiliśmy- musieliśmy nadrobić. Start jak zawsze ok 11 i najpierw trzeba było dotrzeć do Gudhjem. Zwiedziliśmy miasteczko na zboczu, z widokiem na morze. Zwiedziliśmy kościółek, stary młyn i "domową" fabrykę szkła (Bornholm słynie ze szkła- w wielu domach można spotkać małe piece hutnicze;)(to pewnie przez tą ilość piasku, którą mają naokoło;). Dalej- Helligdommenskipperne- czyli Święte Skały. Kamienne klify, sterczące zęby skał i rozbijające się morze. Cały ten odcinek wydał nam się niezwykle klimatyczny! Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu, by móc dokładnie zwiedzić wszystkie zatoczki (są zejścia i drabinkowe przejścia). Musieliśmy co nieco przyspieszyć (chcąc zdążyć przed zmrokiem). Ruszyliśmy drogą rowerową. Dotarliśmy do Sandkas, gdzie można było podziwiać typowe dla wyspy kolorowe, niewielkie domki jednorodzinne na zboczach schodzących do morza. A dalej- już niestety asfaltem, ale nadal obok morza do Allinge Sandwig. Przeszedłszy całe drugie z bliźniaczych miast znaleźliśmy kemping tuż przy Hammeren. Jak tylko rozbiliśmy nasz dzielny namiot- lunęło. Schroniliśmy się w kuchni z naszymi tilbudowymi parówkami. Były obrzydliwe, ale byliśmy tak głodni, że jakoś poszło;) Ponieważ w nogach mieliśmy ok 25km, a na kempingu wszystkie atrakcje były pozamykane (wiadomo- koniec sezonu)- poszliśmy spać.

  Poranek zaczął się od deszczu. Nie ma to jak dobry motywator! Spakowawszy się ruszyliśmy zwiedzić pobliskie ruiny sporego zamku. Nim dotarliśmy do Hammershus byliśmy kompletnie mokrzy. Pogoda się zlitowała i na 1,5 godzinne pętanie się po ruinach przestało padać. Zamek robił wrażenie. Jak tylko zaczęliśmy schodzić ze wzgórza- dla odmiany- lunęło. Do Hasle szliśmy w deszczu- pocieszając się nawzajem. Asfaltem, żeby było szybciej. Zwiedziliśmy wędzarnię i market, dokonali zakupów rybno-tilbudowych. Jeszcze raz podjęliśmy radosną decyzję o próbie zwiedzania- odbiliśmy by zahaczyć o Nyker, gdzie także znajdowała się rotunda. Dodatkowo mieliśmy nadzieje trafić na tanie pole namiotowe zaznaczone na naszej mapie. Zwiedzanie się udało- kościółek wśród pól wyglądał niesamowicie! Ale na pole nie trafiliśmy - nasza mapa okazała się za słaba. Gdy już dotarliśmy do drogi na Ronne, było ciemno i znów padało. W połowie złapaliśmy stopa. Dobrze, że w ciemności nie było widać naszych mokrych plecaków, pewnie ów miły kierowca nie zdecydowałby się zatrzymać. Szczególnie puntem;) A bardzo nam pomógł! Wprawdzie kemping, na który nas przywiózł był zamknięty i musieliśmy przedreptać na drugi koniec miasta- z pomocą drugiego przemiłego Duńczyka. Ale ten też był zamknięty.. Na szczęście - Duńczycy są porządnymi ludźmi, którzy zamykają kemping przez powieszenie kartki: "zamknięte". Z braku laku (i kasy na hotel oraz szanując to, że na Borholmie jest zakaz rozbijania się na dziko.. szczególnie w stolicy!) rozbiliśmy się gdzieś pod drzewem zamkniętego kempingu. Uwarzyli kiełbaski na butli i zasnęli snem niespokojnym, podskakując za każdym razem, gdy z jabłonki, pod którą się rozbiliśmy, spadały owoce. Istny luksus po 30km marszu.

  Rano zwinęliśmy się tajniacko i jakby nigdy nic ruszyli zwiedzić Ronne. Port i kościół św. Mikołaja zwróciły naszą uwagę. Czas gonił- zaplanowana była długa 25-30km trasa, więc komu w drogę.. Drogą rowerową, mijając tereny wojskowe (znajdujące się przy plaży) i lotnisko zgrabnym marszem (wreszcie wbiliśmy się w rytm!) przebyliśmy zachodni bok wyspy i odnaleźli winiarnię Lille Gadegans, która okazała się także poszukiwanym polem namiotowym. Rozbiliśmy nasz wielgachny domek oddzieleni od krówek tylko elektrycznym pastuchem (nie jestem do końca pewna kogo przed kim miał pilnować..;) Wieczór spędziliśmy podziwiając winiarnię i pilnując naszego pasztetu przed tamtejszym kociakiem.(miau! - nie bądź sknera - daj pasztetu...)

  Następnym dzień pod względem marszu miał być lekki- ok 10km i plan odpoczynku w Dueodde. Zieloną, rowerową trasą, obok pól golfowych i zwiedzając po drodze domową wytwórnię ceramiki dotarliśmy do celu koło14. Wynaleźli otwarty ostatni dzień kemping, rozbiliśmy namiot, przeczekali deszcz (no po prostu jak w strefie równikowej- codziennie leje!.. tylko czemu, kurna, tak zimno?!) i ruszyli na plażę. Było już ciemnawo. Czyli romantycznie. Otworzyliśmy wino i.. było fajnie:)

  Ostatni etap wędrówki też nie miał być długi, więc rano- zostawiwszy plecaki w namiocie, poszliśmy na wydmy, które w Dueoodde nie tylko są ogromne (taka odwrotność naszego wybrzeża- 200m wydm i 10m plaży;) to dodatkowo można po nich chodzić, skakać i robić różne dziwne rzeczy. Pozwoliliśmy sobie na odrobinę fantazji. Obejrzeliśmy latarnię morską (fyr), a potem wdziali plecaki i plażą(!!!:) ruszyli do Snegebeak. Słońce przyświecało, morze było błękitne - tak miało być cały tydzień!!! W Snegebeak zjedliśmy słynne bornholmery, przygarnęli jednego trolla, niczemu się już nie dziwiąc minęli zamknięte pole kempingowe i przez Balke oraz ogromny rezerwat ptaków dotarli do Nexo. Zwiedziliśmy kościół i miasteczko i załapali się na ostatni na wyspie otwarty kemping. Uf! Wieczór - spokojne świętowanie zdobycia Bornholmu!:)

  Poranek mieliśmy leniwy. Gdy już się zebraliśmy ruszyliśmy na miasto celem wydania ostatnich koron. Zwiedziliśmy kilka domowych hut szkła oraz rynek. Ostatecznie podziwialiśmy nabrzeże czekając na nasz wehikuł. Ok 17 płynęliśmy po spokojnym morzu w polska stronę. Do portu w Kołobrzegu dobiliśmy ok 21gdzie poszliśmy do knajpki na obiad, no dobra, kolację. Pociąg mieliśmy o 3.40. Do tego z przesiadką nad ranem i 2 godzinnym czekaniem. Połączenie Szczecin- Katowice przespałam całe. Szczególnie że dorwało mnie jakieś małe przeziębienie.. pewnie od tych wyspowych przeciągów;)


Ostatnia aktualizacja: 28-02-2010. Designed by Arkadiusz Golicz. Wszelkie prawa zastrzeżone.