Dziś: 5.5.2024
GŁÓWNA WYPRAWY OPIS GALERIA 


:)...
---------------

OWD czyli kubeł zimnej wody...
  ...na własne życzenie...a zaczęło sie w październiku - tak na serio, bo wirtualnie to już w nas siedziało od kilku lat. Najpierw parę rozmów, ustaleń, mała acz radykalna zmiana planów, szczyptę swego dorzucił los i wylądowaliśmy na kursie OWD. W sumie to kurs wylądował u nas pod postacią Krystiana. Tak oto przez parę wieczorów słuchaliśmy opowieści o tym jak sie to OWD je, z czym i jak smakuje oraz w sposób jaki odbić sie może. Cóż to takiego to OWD? W dużym skrócie uprawnienie do rozmakania i to bynajmniej nie w wannie. Z końcem października od gadania Kris (znaczy Krystian) przeszedł do czynów i tak oto zaczęła się nasza podwodna przygoda. Upięci w wypożyczone pianki, z całą kupą żelastwa na sobie zgłębialiśmy tajemnice niedalekiego kamieniołomu Koparkami potocznie zwanego. Nie wiem czy adrenalina była na tak wysokim poziomie czy wizja utraty funduszy włożonych w kurs zaprocentowała - faktem jest, że 10-cio stopniowa woda już nas nie przeraża-nawet na mokro(można i na sucho lecz cena takiej przyjemności jakoś nas odstraszała i to pomimo gorącej agitacji naszego instruktora na rzecz suchego skafandra). Jeszcze tylko mały egzamin i z dn.8 listopada 2009 wstąpiliśmy w szeregi płetwonurków formacji IANTD w stopniu Open Water Diver.

Apetyt rośnie...
  ...w miarę jedzenia. Plastikowa karta licencji i parę samodzielnych nurkowań to za mało. Kierowani głodem, po małym rozeznaniu cenowo-logistycznym, wylądowaliśmy wraz z Krisem w egipskiej miejscowości Dahab. Jako, że był styczeń panowała tu zima. 26 stopni w słońcu i 22 w wodzie wypaczały nasze pojęcie o Królowej Śniegu (czy raczej na tej szerokości Królowej Piachu). Był 13.01.2010, jakieś 10h od przylotu więc z nurkowaniem musieliśmy trochę zaczekać. Pierwszy egipski dzień wykorzystaliśmy zatem na rekonesans po okolicy. Dahab to miejscowość na Połw. Synaj, czysto turystyczna z naciskiem na nurkowanie. Lokum i zarazem bazę do nurkowań znaleźliśmy w Planet Divers. Ta na poły egipsko - polska, ze słowackim elementem lokacja stała się naszym domem na najbliższy tydzień. Stamtąd toteż po wykupieniu stosownego pakietu nurkowego 14.01.2010 wyruszyliśmy na nasze pierwsze egipskie nurkowania.

Morze Czerwone jest słone...
  Na pierwszy ogień poszedł Morey Garden. Nurkowisko dostępne z plaży (jak większość w okolicy) posłużyło nam do wyważenia się i oswojenia ze sprzętem. Było to zarazem moje pierwsze i ostatnie nurkowisko na które wybrałem sie w pełnym rynsztunku wyniesionym jeszcze z Polski(po załadowaniu 20kg balastu i tak zanurzenie się było dość problematyczne). Przy dużej pomocy Ahmeda - naszego egipskiego przewodnika jakoś się jednak udało. Nasza ekipa była dobrana ze względu na umiejętności i składała sie z trójki OWD-owców oraz egipskiego Divemastera. My z Magdą oraz Piotrek - nasz nowy towarzysz staliśmy się oczkiem uwagi naszego opiekuna Ahmeda. Pakiet obejmował 2 nurkowania dziennie przez 5 dni. Wspomniane już dooławianie się, ostatnia kontrola sprzętu i... Tu długa przerwa na poszukiwanie opadłej szczęki. Primo - widoczność. Duża widoczność. Nie wiem ile to metrów było, ale człowiek mial wrażenie pływania w basenie i to zaraz po jego czyszczeniu i podmianie wody. Secondo - ruch. Wszedzie, dookoła, nad i pod coś się działo i to w pełnym kolorze. Na zdjęciach tego nie widać i chyba żadne zdjęcia nie oddadzą tego co skrywa pod swą powierzchnią Morze Czerwone(tu duże podziękowania dla Piotra gdyż to dzięki jego uprzejmości mamy zdjęcia podwodne z nurkowań). Po krótkiej przerwie i ochłonięciu zarówno fizycznym jak i psychicznym przyszła kolej na drugiego nura. Startując z tej samej plaży skierowaliśmy sie w stronę tzw. 3 Pools. Tym razem szczęki były mocno przytwierdzone, co zaowocowało większym skupieniem się na technice pływania. A było nad czym pracować. Smokożerność powietrzna, fruwalność hydrologiczna czy partnerstwo bhpowskie to najważniejsze. Z zazdrością spogladaliśmy na duże, podłużne rybki, które drażniły nas swoją gracją w pływaniu. Na szczęście były na tyle ładne,że uszło im to na hmmm...sucho? Wrażeń było tak dużo, że nawet nie zauważyliśmy kiedy zrobiła sie godzina 15 i trzeba było wracać. Jeszcze tylko czyszczenie sprzętu, wieczorne polowanko na żarcie wieńczące ten bardzo udany dzień, szisza...mmm baak!...i można było udeżyć w kimono. Sen przyszedł szybko...Hrrr...hrr...bul...bul...

Dentysta - to nie musi być straszne...
  Nie bedę tu opisywał porannej krzątaniny, śniadania ani dojazdu dżipami na nurkowisko. W każdym razie tym razem przed nami Canyon - podwodny;) Pierwszy raz obyliśmy się bez traperów, plecaków i kijów treckingowych - w końcu jak się umie latać...W odróżnieniu od górołazstwa tu zwiedzanie zaczyna się od...góry. Wąska szczelina łagodnie schodząca w głębiny potrafi zawrócić człowiekowi w głowie. Ech...a my z naszym OWD mogliśmy tylko do 20m p.p.m...eee znaczy się 18 - w końcu każdy może się zapomnieć przy takich widokach;).Zwierzątka i tym razem nie zawiodły tak więc mieliśmy okazję podziwiać płaską rybkę z wyłupiastymi oczami(swoją drogą amerykańska armia nie pierwsza wymyśliła stroje maskujące w kolorze pustynnym), przez chwlę można było przyglądać się konikowi morskiemu(takie małe coś jak koń - dużo małe..) no i gwóźdź programu czyli rybki czyściząbki. Wyobraźcie sobie małe, niepozorne rybki, które dostają szału na widok zębów. Mały pokaz przyszykował nam Ahmed. Otwieramy paszczę wyjmując uprzednio z niej automat, nabieramy wody w usta(dosłownie)i...czekamy. Po chwili delektujemy się zabiegiem czyszczenia kłów przez wysocespecjalizowany zespół głodnych rybek. Magda oczywiście nie wytrzymała - musiała spróbować. Podobno fajnie łaskocze... 50 minut minęło bardzo szybko - nam czas odmierzał zapas powietrza(dzięki praktycznym radom naszego Divemastera ze smoka przepoczwarzałem się w umiarkowanego żarłacza). Chwila relaksu na powierzchni (miło poleniuchować w cieniu, dla głodnych całkiem spory wybór jadła w cenie 35-50LE) i znów do wody. Coral Garden - nazwa mówi sama za siebie. Ech...latać przy stromej ścianie pełnej życia kiedy gdzieś tam w dole(głębi) ledwo majaczy dno...a myślałem ,że to tylko tak w snach. Jak już mowa o lataniu to warto napisać o baloniku. Niby ryba a jak ją postraszyć to nadmuchuje się w balonik. Przy takim ewenemencie inne rybki muszą mieć żywsze kolory i np. dziwne, wyrastające znad pyszczka noski. I mają...eee...kurcze..powietrze się kończy...

Zmora drogowców - wydanie morskie.
  Kolejny dzień i...dla odmiany kolejne nurkowania. Kawałek dżipem, koniec drogi - no w końcu mamy dżipa, plaża i ...dziura. Wyobraźcie sobie łagodne wejście do wody, idziemy czując pod stopami grunt i ...ups..wpadamy jakieś 20m od brzegu w dziurę. Właściwie to Dziurę. 120m zasługuje na duże D. Blue Hole, bo to o niej mowa, robi naprawdę niesamowite wrażenie - i to jeszcze z brzegu. Lekko zaznaczony ciemniejszym odcieniem kawałek morza praktycznie tuż przy plaży. Miejsce pielgrzymek ludzi lubiących wodę inaczej, dla wielu miejsce na zawsze...Jednak na poczatek El-Bells znajdujące się ok 300m na lewo od Blue Hole(dojście piechotą ze sprzętem...). Nazwa nieprzypadkowa. Otóż wyobraźcie sobie długą, wąską, skalną rynnę opadającą stromo w głąb. Wejście znajduje się tuż przy brzegu. Teraz wyobraźcie sobie obładowanego sprzętem nurka, który tą rynną nurkuje coraz głębiej...dzyń...i głębiej...brzdęk...i jeszcze kawałek...dzyń, brzdęk, dzyń (aluminiowa butla potrafi nieźle hałasować). El Bells czyli dzwoneczki. Wrażenie nie do opisania, szczególnie kiedy schodzi się w grupie w chmurze bąbelków powietrza. Po zaliczeniu rynny skierowaliśmy się na prawo, wzdłóż koralowej ściany. Zwierzątek jak zawsze mnóstwo, mnie szczególnie przypadły do gustu małe, welonkowate, czerwono-niebieskie rybki. Jako że pływały stadami po kilkaset sztuk i były bardzo ciekawskie dało się wpłynąć w taką kolorową chmurę. Coś cudownego!:) Przez chwilę udało się też nam zobaczyć żółwia - niestety miał chyba ukończony kurs AOWD bo pływał sobie dużo głębiej niż my mogliśmy... Koncówka pierwszego nurkowania wypadła krawędzią nad Blue Hole. Wciągający, przepastny błękit. Jeszcze tylko rzut oka na freedivera(taki nurek bez butli) i wynurzamy się na odpoczynek. 2h później zmiana butli i tym razem centralnie nad Dziurą. Otchłań, w kolorze błękitu, słabe pojęcie o tym czy się zanurzasz czy wręcz odwrotnie - po prostu latasz. Świadomość, że do dna jest jakieś 100m tym bardziej potęguje uczucie respektu dla tego miejsca. Po tej ekscytującej chwili przyszedł czas na chwilę relaksu. Pomocna była w tym ściana koralowców wraz z jej mieszkańcami: rybami papuzimi, skalaropodobnymi oraz całym mnóstwem welonopodobnych tym razem na poły białych i czarnych. 47 minut bardzo szybko minęło - jeszcze długo wieczorem, przy shishy jabłkowej i dobrym jedzeniu wracaliśmy wspomnieniami do tych nurkowań.

O hoo! hoo! przechyły i przechyły...
  ...były bardzo niewielkie. Spodziewaliśmy się większego bujania na łodzi, którą to następnego dnie zostaliśmy zabrani na Gabr el Bind. Nigdy wcześniej nie nurkowaliśmy z pokładu choć w Polsce na Koparkach wejście do wody też odbywało się na hopa. Na przystań podwiozły nas dżipy skąd po załadowaniu całego sprzętu, żegnani przez kilka żerujących skrzydlic (taka dziwna ryba ze skrzydłami i kolcami...) wyruszyliśmy na nurkowisko. Po 1.5h labie na pokładzie dotarliśmy wreszcie na lazurowe wybrzeże o krystalicznie czystej wodzie. Już na sam widok człowiek miał ochotę wskoczyć do wody. Jak się okazało do naszej grupy dołączeni zostali techniczni(tacy nurkowie z dwiema lub więcej butlami, w suchych skafandrach, mnóstwem sprzętu, poważnymi planami co do nurkowań i stażem podwodnym liczonym w latach...) a wśród nich i nasz instruktor - Kris. Jego uśmiech na twarzy i błyszczące oczy nie wróżyły nam nic dobrego, postanowiliśmy więc bardziej uważać na swoje kupry(jak się później okazało była to mądra decyzja). Ostatnie wskazówki od divemasterów i...plusk, plask, pac. Podwodny świat przywitał nas jak zwykle - mnóstwo kolorów, rybek i... nurków;). Zgodnie z planem na pierwszego nura skierowaliśmy się wzdłuż koralowej ściany na północ. 24m p.p.m., duże ryby (milkfisch) i przepiękne gorgonie(takie 1,5 metrowe wachlarze) uśpiły naszą czujność. Na szczęście zadziałał system wczesnego ostrzegania przed Krisem. Kiedy przyglądając się kolejnej rybce poczułem dziwny opór na płetwach od razu wiedziałem czego się spodziewać. Umówiony znak do Magdy, szybki zwrot i... oto stanęliśmy oko w oko z naszym instruktorem. Ależ miał rozczarowaną minę gdy zorientował się, że z zakręcenia butli biednym OWD-owcom nici. Nie umniejsza to faktu iż jakieś 30min później zazdrościliśmy Krisowi jego 2 butli - my po 50 minutach musieliśmy się wynurzać a techniczni wraz z naszym divemasterem(facet prawie nie oddychał pod wodą - jedna butla i praktycznie mógł przez cały dzień nie wychodzić z wody) jeszcze przez ponad pół godziny korzystali z uroków nurkowiska. Krótki odpoczynek, posiłek, trochę odpoczynku i nareszczie znów plusk. Tym razem południowy kierunek Gabr el Bind. Olbrzymia koralowa ściana zamieszkana przez niezliczone stada małych, czerwonych i biało-czarnych rybek. Swoją obecnością zaszczyciła nas też tzw. grouperfisch - metr długości, gęba jak z koszmaru - po prostu coś pięknego(...i trochę strasznego). Z żalem wracaliśmy na przystanek bezpieczeństwa(taki pitstop). Jednak jak się okazało to nie był koniec wrażeń na dziś. Tuż przed spodziewanym wynurzeniem dało się słyszeć warkot. Zaniepokojony Ahmed kazał nam zostać pod wodą - podobnie jak i inni divemasterzy swoim grupom. Wszyscy zdawali się trochę zdezorientowani. Kiedy warkot ucichł wynurzyliśmy się - jakież było nasze zdziwienie gdy się okazało,ża nasza łódź znajduje się jakieś 100m od poprzedniego miejsca postoju. Pozostało nam zabawić się w pływające bojki i dogonić nasz transport, który ostatecznie zatrzymał się dopiero kiedy bylismy jakieś 30m od niego. Później dowiedzieliśmy się, że nasz stateczek znosiło niebezpiecznie na mieliznę i kapitan podjął decyzję o zmienie miejsca postoju. Reszta dnia - powrót do przystani, oporządzenie sprzętu małe co nieco, shisha( fajka wodna rulez:)...) i spać. Ech...strasznie szybko tu czas mijał...Jutro ostatnie dwa nurkowania. Wieczorem zaczął padać deszcz i trochę grzmiało - nie wiedzieć czemu miejscowi wyglądali na podekscytowanych. Zwyczajna, mała burza...nie warta zarywania snu...

Z małej chmury...
  ...powódź. Mieliśmy okazję podziwiać, a właściwie to przespaliśmy, mały kataklizm na Synaju. Z racji tego , iż deszcz takiego formatu pojawia się tutaj raz na parę lat, jego obecność nie pozostaje niezauważona przez tutejszą infrastrukturę. Jakież było nasze zdziwienie, gdy rano dowiedzieliśmy się o podtopionych domach, przeciekających dachach, nieprzejezdnych drogach i braku łączności.. Mulista woda, która zeszła z gór, spowodowała także pogorszenie widoczności na nurkowiskach. Trochę trwało zanim w naszej bazie zdecydowano się na sprawdzenie możliwości nurkowań. Przez pewien czas groziło nam także to, iż ostatni dzień w Dahabie spedzimy na spacerze. Dużo pogody ducha i obiektywizmu zachował Ahmed, dzięki którego staraniom pozwolono nam próbnie zanurkować na znajdującym się w pobliżu bazy nurkowisku Eel Garden. Byliśmy przygotowani na brak widoczności i ewentualne przerwanie nurkowania, gdyby warunki okazały się trudne. Skręcenie sprzętu, ostatnie wskazówki i do wody...Przywitał nas widok jak z polskich wód - nic nowego. Trochę silny prąd i dużo unoszącego się wszędzie mułu. Po krystalicznie czystej wodzie zostało tylko wspomnienie. Jak się jednak okazało nie na długo. Trzymając się blisko naszego divemastera, widząc czasem tylko jego płetwy, kierowaliśmy się coraz dalej od brzegu. Stopniowo, powoli a jednak zdecydowanie woda się klarowała. Większa zawartość drobinek w wodzie wpłynęła także na podwodnych mieszkańców - pozytywnie. Zwabione dużą ilością pokarmu wszelkiej maści rybki powyłaziły ze swych kryjówek i nie przejmując się zbytnio naszą obecnością żerowały sobie w najlepsze. Tak więc mieliśmy okazję zobaczyć napoleonki, rybę żelazko(takie trójkątne coś przy dnie), duże stada znanych już welonkowatych, bajecznie ubarwione nemo oraz węgorze. Te ostatnie szczególnie zrobiły na nas wrażenie. Wyobraźcie sobie płaskie, piaszczyste dno, porośnięte gdzieniegdzie rzadką trawą morską. Problem w tym, że ta "trawa", kiedy się do niej zbliżyć, chowała się w piasek - zupełnie jakby coś ją wsysało pod powierzchnię. Okazało się, że to małe, węgorzowate ryby. Jak się człowiek zaczaił to mógł im się przyjrzeć z bliska. Po około 60 minutach i walce z dość silnym prądem wynurzyliśmy się na brzegu. Warunki okazały się na tyle dobre, że zezwolono nam na jeszcze jedno nurkowanie. Po krótkim odpoczynku(trza się było trochę odazotować...) zapakowaliśmy sprzęt na wózek i podreptaliśmy na położony tuż pod bazą Lighthouse. Walkę z silnym prądem i spadającą czasem do 3m widocznością wynagrodziły nam pojawiające się w dużej liczbie zwierzątka. Napoleonki, niezmordowane stada małych, kolorowych rybek, skrzydlice, coś podobnego do skalarów z noskami oraz na moment zwierz przypominający trochę przerośniętego łososia. 44 minuty i ostatnie nurkowanie zostało wspomnieniem...

Wszystko co dobre..
  ...szybko się kończy. To był cudowny, zimowy tydzień. Bardzo krótki i bardzo mokry tydzień... Polska przywitała nas śniegiem i temperaturą nie pozostawiającą złudzeń co do pory roku. Na szczęści w głowach pozostało całe mnóstwo tej innej, mokrej inaczej zimy...


Ostatnia aktualizacja: 28-02-2010. Designed by Arkadiusz Golicz. Wszelkie prawa zastrzeżone.