Dziś: 6.5.2024
GŁÓWNA WYPRAWY OPIS GALERIA 


Start o 9.00AM. Trzygodzinny przejazd do Kalambaki
---------------
50 euro wypożyczenie samochodu na 24h
---------------
Ok 1euro za 1l benzyny
---------------
Ok 8 euro/osobę paliwo na cały wypad(4os/samochód)
---------------
4 euro/os wejście do klasztoru Wielki Meteoron
---------------
Powrót ok 22
---------------


Odpocząwszy trochę po wyprawie na Olimp (znaczy spędziwszy jeden dzień na lekuchno przeludnionej plaży) postanowiliśmy znów pozwiedzać okolicę. Wszystkie biura podróży w naszej sypialni (bo tak nazywana jest Riwiera Olimpijska) reklamowały wyjazd zwiedzający Meteory czyli klasztory osadzone na skałach, początkowo pustelnie, jak to dziś wygląda sami zobaczyliśmy.. Postanowiliśmy się wybrać- prawdę mówiąc plany takie mieliśmy także wcześniej, bo większość wakacji w Grecji ma w planie tą wycieczkę, a dodatkowo od wielu znajomych słyszeliśmy, że warto. Nie chcieliśmy jednak wybierać się z wycieczką biura podróży z dwóch powodów: 1.stosunkowo krótko była w samych Meteorach (ponieważ po drodze podjeżdżała jeszcze pod Olimp, co w naszym przypadku.. a dalej pod jakąś wytwórnie oliwy, co tez nas mniej pociągało) i 2. cena- bagatela 40 euro od osoby (przy czym wypożyczenie samochodu na cały dzień kosztowało 50 euro, a w samochodzie mieszczą się przecież 4 osoby, co daje 12,5 euro na głowę + oczywiście paliwo, które wyniosło ok. 8 euro na twarz). Najważniejszą jednak zaletą była pełnia władzy w kwestii decyzji gdzie i jak długo chcemy zostać. Na szczęście znaleźliśmy towarzyszy podobnego zdania i 23.08 ok. godziny 9 (i to już niestety był pomysł towarzyszy, bo my woleliśmy wcześniej..)ruszyliśmy na zachód. Mieliśmy do pokonania jakieś 180km, przy czym wybraliśmy drogi przez góry (autostrada była płatna, a do tego biegła trochę łukiem). Dodatkową zaletą były krajoznawcze walory podróży. W każdym razie dla mnie i pasażerów z tyłu, bo Arek wypatrywał kolejnych zakrętów i zapamiętale machał kierownicą (dzięki Ci, Najwyższy, za wspomaganie;). Podróż zajęła nam jakieś 3 godziny (bo na tych OS-ach nie dało jechać się jakoś bardzo szybko, pomimo tego, że kierowcy robili, co mogli), a w głowie zostało mi mnóstwo widoków zalesionych albo zupełnie łysych gór Pieria i kuszących winnic.


Do Kalambaki - dużego miasta położonego tuż pod masywem, na którym osadzone są Meteory- przyjechaliśmy od południa. Robiło to całkiem niezłe wrażanie, bo już z daleka widzieliśmy skałki, które systematycznie rosły, aż zaczęły dominować nad całym terenem. W tym miejscu droga jest stosunkowo dobrze oznaczona i nie trzeba prawie jechać przez miasto, bo drogowskazy prowadzą na trasę wspinającą się do klasztorów (tak jakby od tyłu). Można też przejechać przez Kalambake i udać się do Kastraki, by stamtąd osiągnąć Meteory. Gdy już po wszystkich zawijańcach dotarliśmy do rozwidlenia z oznaczeniem, którędy do których klasztorów, zrobiliśmy krótką przerwę na konsultację z mapą i innymi członkami wyprawy (w sumie było nas 8 osób). Zdecydowaliśmy najpierw zwiedzić Agiou Stefanou (jedyny klasztor żeński) i Agias Triados. Należy nadmienić, że metoda zwiedzania samochodem jest jedną z możliwych, a do tego tą mniej ciekawą. Są bowiem przygotowane trasy turystyczne- Meteory można obejść piechotą wspinając się, a ze względu na malowniczość terenu polecam z całego serca tym, którzy dysponują czasem! My mieliśmy go trochę mniej, więc zdecydowaliśmy o wożeniu się pomiędzy monastyrami. Miało to za to tą zaletę (i przewagę nad wycieczką autokarową), że mogliśmy dowolnie dreptać po skałkach i podziwiać klasztory ze wszelkich możliwych miejsc, w których tylko dało się choć na chwilę zostawić auta (a jest ich w sumie dość sporo, jeśli tylko nie ma się oporów przed byciem na lekki bakier z przepisami). Toteż przez większość wycieczki łaziliśmy po skałkach podziwiając widoki osadzonych w architekturze gór budowli- górujących nad nami i takich na które patrzyliśmy z wysokości. Ściany skał przypominających stępione, ale jednak zęby, robiły wrażenie! Patrząc na mury klasztorów tworzące często jedną powierzchnię ze stromą ścianą nabraliśmy szacunku dla kunsztu budowniczych, którzy wbili się w kamień i wznieśli ponad skały.. Całość psuła jedynie obecność cywilizacji (w postaci tłumów nowoczesnych autokarów i masy turystów, do których sami ostatecznie się zaliczaliśmy... turystów, nie autokarów;) Tak przyjrzeliśmy się kolejno Roussanou i Varlaam. Dalej i niżej majaczył Agia Moni. Nad nami zaś królował Megalou Meteoron (czyli Wielki Meteoron), który położony jest najdalej na północ i do którego dojechaliśmy jako do ostatniego.










Minęły już solidne 2h łażenia po zębach meteorów. Zaparkowanie gdzieś w okolicy największego z klasztorów było jednym z poważniejszych wyzwań tej wyprawy. Zajęło nam to tylko 2 rundy, co uznaliśmy za poważny sukces. Wejście do klasztoru to 4 euro na osobę. Kobiety muszą mieć koniecznie spódnice (!) za kolana i przykryte ramiona, mężczyźni zaś długie spodnie (długich spódnic nie mogą mieć, wyjaśniam dociekliwym;). Jak komuś nie przeszkadza noszenie spódniczek lub spodni wypożyczanych przez braciszków, może zapomnieć o tej zasadzie. Sama możliwość pożyczki jest całkiem przyjaznym gestem w stronę zapominalskich turystów i naprawdę nie ma tragedii, gdy trzeba je przywdziać. Nie liczcie jednak, że uda Wam się umknąć czujnemu wzrokowi dozorcy sprawdzającego bilety- lustruje wszystkie damskie i męski nogi bez wyjątku;) Wejście do monastyru też jest efektowne- przez skalny tunel a potem schodami (bardzo widokowymi) w górę. Niestety "zwiedzanie po grecku" to znaczy na własną rękę. Mapki dostępnej razem z biletem czy drogowskazów nie uświadczysz. Warto więc zaglądać wszędzie- a nóż to akurat będzie sala wystawowa tylko nieoznaczona. Bo już same eksponaty są opisane, ale jak do nich trafić to nie bardzo. Najlepiej mieć ze sobą jakiś przewodnik, w którym będą opisane zabytki, jakie można zobaczyć w poszczególnych klasztorach. My akurat mieliśmy wypożyczony z biblioteki "Grecja" Pascala. Naprawdę pomogło! Do rzeczy wartych obejrzenia według nas należą freski w Sali Męczenników (choć nie polecam zabierania tam dzieci, no chyba, że nie boicie się trudnych pytań) oraz kościół na planie krzyża równoramiennego z urokliwym oculusem. Można też poznać trochę historii klasztorów (wystawa dotycząca wcześniejszych dziejów budowli czyli dużo opisów, którym warto poświęcić chwilkę oraz ikony pochodzące z XIV-XVIII wieku) i ich życie codzienne (2 wystawy: mesa mnichów dość dokładnie opisana oraz kuchnia i spiżarnia-opisane dużo gorzej) , na koniec miejsce pochówku. Część mieszkalna mnichów jest zamknięta dla zwiedzających, ale z korytarza można obejrzeć drzwi do poszczególnych cel. Mnie najbardziej podobało się na dziedzińcu- z jednej strony zamkniętym kościołem, z drugiej arkadami "mesy" a dalej zakończony tarasem, z którego rozpościerał się widok na potężne zęby skał, położone niżej klasztory i senne miasteczko Kastraki. Lęk wysokości nie sprzyja wychodzeniu na taras- praktycznie zaraz za barierkami pionowa skała w dół. Byłam zachwycona! Zarówno widokiem jak i obecnością barierek;) Jest nawet wiata, gdzie można spożyć sympatyczny posiłek, czy po prostu napawać się widokiem, aczkolwiek, niestety, w tłumie.. Nam zwiedzenie klasztoru zajęło ok. 2h. Nasi znajomi zrobili to znacznie szybciej. Prażące słońce- trzeba przyznać- nie sprzyjało skupianiu się na życiu i kulturze Meteorów.. Ok.15.30 zdecydowaliśmy o wymarszu. Zatrzymaliśmy się jeszcze w paru miejscach, które kusiły skałami i widokami, toteż w Kastraki byliśmy ok. 16.30. Pora sjesty znacząco ograniczyła możliwości upolowania czegoś do jedzenia.. Ale nasza determinacja (wiadomo, głodny Polak ..potrafi;) w końcu zawiodła nas do małego ogródka restauracyjnego, z którego widoczne były monumentalne skały i sterczące gdzieniegdzie klasztory. Wszamawszy jakiś nieprzyzwoity posiłek podany przez sennego kelnera nie mówiącego w żadnym logicznym języku sfotografowaliśmy jeszcze widoki miasteczka i skał w bocznym (wreszcie!) słońcu następnie wsiedliśmy do naszych machin, by ruszyć z powrotem. Czekało nas trochę trasy. Chcieliśmy jeszcze zahaczyć o ciekawy (ponoć) wąwóz, ale ze względu na późną porę i nieuchronnie zbliżający się zachód słońca zrezygnowaliśmy. Szczególnie, że trochę pobłądzliśmy po greckich wioskach próbując się tam dostać, co bezlitośnie pożarło ostatnie rozbłyski słońca. Na nasze usprawiedliwienie możemy dodać, że Grecki system drogowskazów polega na tym, że jak nie ma znaków do miejsca które Cię interesuje to wybieraj te drogi, które nie są oznaczone jako prowadzące gdzie indziej (jeśli chcesz jechać do A i nie ma tam drogowskazów, to tylko nie jedź do B- proste, nie?;) Gorzej, bo zdarzają się rozwidlenia bez jakichkolwiek informacji i trzeba udawać Greka;) Swoją drogą- góry Pieria pokonywane tym razem po ciemku robiły równie duże wrażenie- byłam pełna podziwu dla Arka, który radził sobie za kółkiem, podczas gdy ja widziałam ciemność i strumienie światła naszych reflektorów. Że nie wspomnę, iż teraz nie było widać czających się za zakrętami innych samochodów, więc trzeba było jechać bardzo czujnie. Po całym dniu było to męczące. Choć zjeżdżając z gór mieliśmy okazję zobaczyć rozświetlone wybrzeże- może warto się było pomęczyć, bo wyglądało naprawdę cudnie! Do naszej sypialni dotarliśmy tak ok. 22. Śniły nam się klasztory na wysokich skałach... no tylko co niektórym zawijasy na ciemnej i stromej drodze;)


Ostatnia aktualizacja: 28-02-2010. Designed by Arkadiusz Golicz. Wszelkie prawa zastrzeżone.